30 marca 2017

Śliwkowe nowości Apis Natural Cosmetics - maska i serum.

Śliwki - pyszne, soczyste i słodkie owoce, oprócz swoich walorów smakowych mają również właściwości kosmetyczne. I choć do tej pory miałam okazję tylko się nimi zajadać, to od dwóch miesięcy raczę nimi także swoją cerę. Wszystko to za sprawą śliwkowych nowości Apis Natural Cosmetics. Maska i serum z nowej linii Kakadu plum skradła moje serce.


W całej linii kosmetyków tej marki trudno szukać parabenów, barwników, parafiny czy też silikonu. Nawet najbardziej oporni czy też wymagający znajdą tutaj coś dla siebie. Zapach maski i serum jest słodki, wyraźnie czuć aromatyczną woń śliwki, co dla ich sympatyków będzie dodatkowym plusem. Kosmetyki należy zużyć w przeciągu 8 miesięcy od ich pierwszego użycia. Na pewno każdemu się to uda. Ja używam je równo od dwóch miesięcy i choć nie widzę jakiejś ogromnej różnicy w ich zużyciu, to wierzę, że jest to możliwe. Opakowania są nieprzezroczyste, więc trudno stwierdzić faktyczny poziom zużycia. Jedynie w przypadku maski, która zamknięta jest w wygodnej tubie, widzimy to na bieżąco. Jeśli chodzi o serum, plastikowe opakowanie z pompką jest na tyle grube, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić ile go ubyło.


Serum

Serum znajduje się w 100ml nowoczesnym opakowaniu z pompką. Jest ono bardzo higieniczne, a oprócz tego ma ono swoje walory estetyczne. Formuła kosmetyku jest lekka. Po wyciśnięciu z opakowania wygląda jak delikatny krem, ale w momencie nałożenia go na twarz staje się wodnity - wtapia się w skórę od razu. Bardzo fajnie nawilża i wygładza skórę.


Serum można stosować zarówno na dzień jak i na noc.W przypadku stosowania go w ciągu dnia, nie będziecie zawiedzione, bowiem świetnie on współgra z makijażem, w żaden sposób nie wpływa na jego estetykę. Wzmacnia działanie kremów. Można go też stosować solo, ładnie nawilża skórę. Mimo iż jest on dostosowany przede wszystkim dla cery normalnej i suchej, to posiadaczki cery mieszanej również nie będą zawiedzione. Zawiera on ekstrakt z australijskiej śliwki kakadu, a także z wiśni, mango i jagód goji. Znajdziemy w nim także cenne oleje z nasion chia, czy pestek śliwek, kolagen z elastyną, oraz kwas hialuronowy. Bardzo zachęcający skład, który w 100% spełnia swoje zadanie.

Maska

Maska znajduje się w 200ml opakowaniu - tubie, z zamknięciem typu klik. Jest ona moim faworytem i zarazem hitem ostatnich miesięcy. Ma ona gęstą, treściwą konsystencję. Oprócz komponentów, które składają się na serum, jest ona wzbogacona m.in. d-panthenolem, który ma łagodzące właściwości.


Świetnie sprawdza się nałożona zarówno na twarz, szyję i dekolt. Według zaleceń producenta rozprowadzałam grubą warstwę na te partie ciała i zostawiałam ją na 15 minut. Po tym czasie resztki maski (tej która się nie wchłonęła) usuwałam tonikiem. Efekt spełnił wszystkie moje wymagania. Skóra była nawilżona, odżywiona, niezwykle miękka, delikatna, sprężysta... Uwielbiam tą maskę!


Cała linia kakadu plum składa się z maski, serum, koncentratu, kremu do twarzy, oraz maski algowej z nasionami chia. Możecie ją zobaczyć na stronie producenta. Mimo, że miałam niebywałą przyjemność używać dwóch z pięciu kosmetyków, to po pozytywnym działaniu mam ochotę na więcej. Jeszcze nigdy nie zawiodłam się na tej marce. Moja skóra je po prostu kocha. Firma Apis tak prężnie się rozwija i ma tak znakomity asortyment, że trudno szukać tu dziury w całym. Świetne składy i znakomity wpływ tych kosmetyków na skórę działają na mnie jak magnes. Jestem przekonana, że i Wy będziecie zadowolone.

26 marca 2017

Miłość, której nie straszne są znamiona czasu - "Biuro przesyłek niedoręczonych"

Czy zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje z przesyłkami, które nie trafiły do swojego adresata? Zawsze myślałam, że giną one w czeluściach poczty, nikt się nimi nie interesuje, są utylizowane, zapomniane i bez szans, żeby kiedykolwiek trafiły pod właściwy adres. Jak się okazuję trafiają one do biura przesyłek niedoręczonych, gdzie są sortowane i trafiają do specjalnego rejestru. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z istnienia takich biur, a dowiedziałam się o nich dzięki książce Nataszy Sochy. "Biuro przesyłek niedoręczonych" to ciepła książka o miłości, której nie straszne są znamiona czasu.


Główną bohaterką tej książki jest Zuzanna, która rozpoczyna pracę w biurze przesyłek niedoręczonych. Jest to taki specjalny odział pocztowy, do którego trafiają listy i przesyłki, które z jakiegoś powodu nie zostały dostarczone do swoich adresatów. Każda z nich zostaje sortowana i skanowana, trafia do rejestru, po czym po pewnym czasie zostaje utylizowana. A zawartość niektórych przesyłek zostaje wystawiana na aukcje, reszta ląduje w koszu.

Akcja książki rozgrywa się podczas przedświątecznej gorączki, gdzie wiele listów do Mikołaja, a także prezentów, których nadawca mylnie wpisał adres, trafiają do kosza. Sortowaniem ich zajmuje się Zuzanna. Pewnego razu jej uwagę zwracają dwie kolorowe koperty. Wraz ze starszą koleżanką z pracy - Milą, trafiają na kolejne takie same koperty wysyłane co roku w okresie wigilijnym. Otwierając je poznają historię dwójki ludzi, którzy od 38 lat nie mogą się spotkać. Ten rok jest decydujący, bowiem z listów wynika, że dawni kochankowie, zjawią się w umówionym miejscu po raz ostatni. Zuzanna i Mila postanawiają zrobić wszystko, aby w tym roku im to umożliwić.


"Biuro przesyłek niedoręczonych" jest pierwszą książką tej autorki, którą miałam przyjemność przeczytać. Tą niezwykle ciepłą opowieść czyta się jednym tchem. Znajdziemy w niej wiele niesamowitych zbiegów okoliczności, prawdziwą, choć niespełnioną przez 38 lat miłość, ludzką życzliwość i samotność, która potrafi zmienić charakter. Jest ukrywana pod maską pozorów, ale każdy z nas potrzebuje bliskości. W powieści pojawia się wątek chorego Michałka, który napisał list do ulubionego pisarza i gdyby nie Mila nigdy nie mógłby trafić do adresata. Znajdziemy tutaj idealnie wykreowane postaci zakochanych - Tekli i Gaspara. Bohaterów tych nie da się nie lubić, a każda kolejna strona przybliża nas do zaskakującego finału. Kiedy myślisz, że wiesz już jak się skończy ta historia, autorka wprowadza zaskakujący zwrot akcji, który dotyczy jednego z bohaterów. Zupełnie się nie spodziewałam takiego obrotu sprawy.

Czy Tekla i Gaspar będą mogli się spotkać? Czy list Michałka trafi do adresata? Czy zgorzkniały pisarz pokaże swoje drugie oblicze? Jaki sekret skrywa Mila? Po te odpowiedzi odsyłam Was do tej wspaniałej  książki.

Jestem zauroczona tą powieścią, ale po przeczytaniu jej do końca czuję niedosyt. Chciałabym poznać dalsze losy bohaterów. Być może autorka postanowi kiedyś dopisać kolejne rozdziały tej historii, a tymczasem muszę się zadowolić tym co już zostało napisane. Polecam serdecznie.

Wydawnictwo : Pascal
Rok wydania : 2016
Ilość stron : 304
Oprawa : miękka
Cena detaliczna : 34,90 zł

19 marca 2017

Jak kupować taniej?

Zapewne każdy z Was zadał sobie choć raz pytanie - jak kupować taniej? Nic dziwnego , potrzeby dnia codziennego nie są małe, a i bilon w tempie ekspresowym przecieka przez palce. Nauczyliśmy się oszczędzać, szukać okazji cenowych, przecen, wyprzedaży, czy rabatów. Wytworzyliśmy w sobie swego rodzaju instynkt przetrwania i nieświadomie staliśmy się łowcami okazji. Tak, to dobre określenie. Wszyscy chcielibyśmy kupować taniej i nikogo to nie dziwi. Najlepiej jeszcze jakby odbywało się to w domowym zaciszu. Nie znam ani jednej osoby, która narzekałaby na nadmiar czasu, a zakupy przez internet nie dość, że są wygodne, to jeszcze szybkie. W dzisiejszym wpisie zdradzę Wam mój sekret - jak kupować i jeszcze przy tym zarabiać.


Już dziś możecie zarabiać na swoich zakupach. Przecież i tak robicie je codziennie, więc fantastycznie byłoby mieć z tego jakieś korzyści, niż tylko przeciąg w portfelu i na koncie, prawda? Z myślą o Nas powstała platforma Refunder.pl. Jej celem nadrzędnym jest to, aby każdy użytkownik odniósł maksimum satysfakcji z robionych przez siebie zakupów za jej pośrednictwem. Refunder.pl zrzesza bowiem aż 552 sklepy, a kupując przez tą stronę możesz liczyć na zwrot pieniędzy nawet do 15% wydanej przez siebie kwoty.


Zapewne zadajecie sobie w tym momencie pytanie - jak to działa? Już wyjaśniam.Wystarczy, że założysz darmowe konto na Refunder.pl i zrobisz zakupy w jednym z 552 sklepów, które się znajdują na tej stronie. Serwis z takiego przekierowania dostaje prowizję i dzieli się nią z Tobą. To są realne pieniądze. W zależności od sklepu zwrot kosztów jest różny.

Przykład.

Jest weekend. Nudzisz się w domu jak mops, więc postanawiasz iść do kina. Logujesz się na Refunder.pl, w sklepach znajdujesz Multikino i kupujesz bilety. Zwrot kosztów w tym wypadku wynosi 5%. Masz ochotę na nową torebkę? Nie ma problemu, by i w takim wypadku coś zarobić. Znajdujesz interesujący Cię sklep, np Wittchen, a na Twoim koncie ląduje 4.5% zwrotu wydanej przez Ciebie kwoty. A może masz ochotę zaszaleć w sklepie Nike? Jeśli tak, to z takich zakupów wróci się się aż 6,5%. Zamawiasz regularnie pudełko beGlossy, a może chciałabyś to zrobić po raz pierwszy? Zrób to korzystając z Refunder, dostaniesz 7,5zł.


Zakupy przez Refunder.pl obejmują także wszystkie promocje, które znajdują się w sklepach członkowskich. Serwis informuje Cię o wszystkich bieżących promocjach, wystarczy, że wejdziesz w zakładkę kampanie. Nie dość, że skorzystasz z promocji, to jeszcze otrzymasz zwrot za zakupy w wysokości, który dany sklep nałożył.


Chcesz oszczędzić jeszcze więcej? Wystarczy, że zalogujesz się korzystając z mojego Landing Page. W prezencie odbierzesz dodatkowe 25zł bonusu na Twoje konto, jeśli pierwsze zakupy zrobisz za min. 50zł.


 W Refunderze znajduje się wiele kategorii sklepów, dzięki nim w łatwy sposób znajdziesz to czego szukasz. Jeśli uzbierasz na koncie w serwisie 45 zł, możesz wypłacić je na swoje konto bankowe lub Pay Pal. Biorąc pod uwagę fakt, że już na starcie, logując się przez moją stronę otrzymasz 25zł, to bardzo szybko uzbierasz tę i jeszcze większą kwotę.



Serwis Refunder.pl jest intuicyjny, a korzystanie z niego to czysta przyjemność. Dzięki niemu nauczyłam się kupować taniej i przed każdymi zakupami sprawdzam dostępną listę sklepów i promocji, a pieniążki z wirtualnych wojaży same gromadzą się na koncie.


#refunder, #zmniejszkoszty

15 marca 2017

Hit w demakijażu twarzy - nawilzający płyn micelarny Bielenda ekspert czystej skóry.

Demakijaż jest dla mnie podstawą wieczornej pielęgnacji. Stanowi on pierwszy krok, a jego dokładność i skuteczność jest wyznacznikiem powodzenia dalszych jej etapów. Jako, że maluję się niemalże codziennie, potrzebuję preparatu, który jest dobry w działaniu, a zarazem na tyle delikatny, aby nie wysuszyć i nie podrażnić cery. Zdaje się, że taki znalazłam.


Co jest najważniejsze?

Najważniejsze w preparatach do demakijażu jest to, aby go ładnie zbierały i nie rozmazywały po całej twarzy. W tym drugim wypadku mogłybyśmy przybić piątkę z zombie, bo widok różnobarwnej mamałygi na twarzy do najlepszych nie należy. Nie ma przy tym też gwarancji, że taki produkt się spisze. Nawilżający płyn micelarny Bielenda nie bez powodu zyskał miano eksperta czystej skóry. Pięknie zmywa makijaż, bez tarcia i pocierania. Dobrze sobie radzi z każdym kosmetykiem. Zbiera go, a nie rozciera po całej twarzy. Świetnie sobie radzi również z zabrudzeniami i nadmiarem sebum.


Skuteczny i delikatny.
Skoro już mamy skuteczny preparat, to drugim ważnym punktem jest to, aby był on subtelny. Skóra twarzy jest delikatna, codziennie torpedowana jest różnego rodzaju produktami do makijażu, ale zmieniające się warunki atmosferyczne też nie są jej obojętne. Płyn, który wywoływałby uczulenie, czy nadwrażliwość pogorszyłby całą sprawę. Z Bielendą nie ma tego problemu. Nawilżający płyn micelarny o dziwo jest bardzo delikatny, nawet dla wrażliwej skóry oczu. Napisałam "o dziwo", dlatego, że przy takiej skuteczności spodziewałam się buntu ze strony mojej cery, np w postaci ściągnięcia, czy przesuszenia. Nic takiego nie miało miejsca! Mało tego uważam, że skóra była ukojona. Nawilżenie jest odczuwalne, ale nie wystarczające, jest za to doskonałym krokiem do dalszej pielęgnacji. 


Wydajny.

Dodatkowym atutem tego płynu micelarnego jest to, że znajduje się w opakowaniu o dużej pojemności. Jest ono bardzo wydajne. 400ml to jedno, ale fakt, że wystarczy użyć niewiele płynu do zmycia całego makijażu jest ogromnym plusem. Subtelny zapach wymieniam na końcu, bo nie należy on do najważniejszych zalet, ale nie ukrywam, że umila cały proces tego pierwszego punktu pielęgnacji twarzy.

To już moje drugie opakowanie tego nawilżającego płynu micelarnego. Bielenda ekspert czystej skóry. łączy on w sobie 5 głównych atutów - jest skuteczny, łagodny, wydajny, idealny dla każdego rodzaju cery i tani. Jego koszt to ok 13,50zł - jak dla mnie najbardziej opłacalna inwestycja ostatnich czasów. Gorąco polecam.

11 marca 2017

Hybrydy na każdą okazję

Hybrydy zawładnęły moimi paznokciami. Są one dla mnie bardzo wygodne. Wystarczy, że raz na dwa tygodnie poświęcę moim paznokciom trochę czasu i przez dłuższy czas mam z nimi spokój. Nie dość, że długo trzymają się płytki, to jeszcze ładnie błyszczą i po prostu znakomicie się prezentują. Dzisiaj pokażę Wam stylizację, która pasuje do każdego wyjścia, zarówno do pracy, na karnawał, czy święta. Klasyka rządzi.



Do tej stylizacji wybrałam kontrastujące, a zarazem pasujące do siebie kolory lakierów. Zobaczyć tu możecie złoto, chaber i ponadczasową czerń. Wszystkie razem prezentują się bardzo dobrze. Barwy nie są krzykliwe, raczej klasyczne, arystokrackie, jedynie złoto może wprowadzać tu element imprezowego szaleństwa.




 Złoty lakier Semilac jest półkryjący. Składa się on z dużej ilości drobinek brokatu umieszconego w przezroczystej bazie. Nie kryje on jednak po pierwszej warstwie - potrzeba ich 2-3, aby efekt był zadowalający. Chabrowy lakier Semilac uwodzi zatopionymi wewnątrz drobinkami, które pięknie mienią się w świetle, nałożyłam go 2 warstwy. Czarny lakier Indigo Nails ma znakomite krycie. Tak naprawdę wystarczyłaby tylko jedna warstwa, by uzyskać zadowalający efekt. Mimo to, z przyzwyczajenia nałożyłam ich dwie.



Całości stylizacji towarzyszą kolorowe cyrkonie, które umiejętnie nałożone będą trzymać się płytki do następnego malowania. Osobiście mam z nimi jeden problem, bowiem wszystko co odstaje od paznokci mam ochotę zdrapać. Może ma to podłoże nerwowe, a może po prostu jak się zamyślę, to lubię się nimi bawić. Mimo to wytrzymały moje tortury.


Hybrydy to ciekawy wynalazek. Bawię się nimi jak dziecko zabawkami. Bardzo je lubię, są dla mnie inspiracją do tworzenia coraz to nowych połączeń kolorystycznych. To zdobienie będzie pasować do wielu stylizacji i można go używać na każdą okazję.

2 marca 2017

Kilka nowości nie tylko kosmetycznych

Dawno już na moim blogu nie pojawił się post z nowościami. Ostatnio nie wydaje dużo, staram się oszczędzać, bo mam kilka poważnych zakupów do zrobienia, a tym samym kilka marzeń do spełnienia. Nie da się ukryć, że każde z nich jest kosztowne, bo aparat, czy laptop do najtańszych nie należą. Nie mniej jednak podczas dwóch ostatnich miesięcy pojawiło się u mnie kilka nowości i to nie tylko kosmetycznych. Jeśli jesteście ciekawe co to takiego, zapraszam do lektury.

To cudeńko, które widzicie powyżej jest prezentem świątecznym jaki dostałam od męża. Zdaje się, że nie chwaliłam się nim jeszcze, a jest czym. Nie mam zbyt dużo pierścionków. Ze złotych jedynie obrączkę i pierścionek zaręczynowy, ale srocza natura daje o sobie znać przy każdej wizycie u jubilera. Milion razy przymierzałam różne modele, ale nie potrafiłam się zdecydować. To tak jak zabrać dziecko do manufaktury lizaków i kazać mu wybrać tylko jeden - no nie da się. Decyzję podjął za mnie mąż, a tym samym zrobił mi miłą niespodziankę na święta.

W krótkim czasie, bo już w sylwestra do pierścionka dołączyła także bransoletka. W ogóle się tego nie spodziewałam. Ten mój facet jak chce, to czasem potrafi zaskoczyć. Podobno jaki sylwester taki cały rok, czyli do kompletu brakowałoby mi jeszcze łańcuszka, zawieszki i kolczyków. W najbliższym czasie jednak niczego się nie spodziewam. Na wiosnę mamy zaplanowany remont i to jest w tej chwili najważniejsze.


Będąc przy świętach, muszę się również pochwalić moją blogerską paczką, którą otrzymałam od Kasi z bloga Porady Mamy Kasi. Znalazł się w niej krem do twarzy Oillan, krem do rąk Indigo, olejek do skórek Semilac, pomadka ochronna Isana i Lip Laquier Eveline, czyli wszystko czego kobieta może potrzebować. Dziękuję Kasiu raz jeszcze za miłą niespodziankę.


Moja kochana Revelkove Love również mnie uraczyła paczuszką pełną cudowności. Znalazły się w niej skarby ze sklepu Kontigo, do którego obecnie nie mam dostępu, ponieważ znajduje się on w stolicy. Być może niedługo odwiedzę Ewelinę i na pewno wybierzemy się tam na wspólne zakupy. To już jest taka nasza tradycja. O kosmetykach z Kontigo mogliście przeczytać już w tym i w tym poście. Uwielbiam je.


O peelingu do ust marki Eveline zdążyłam już napisać. Lip scrub, choć delikatny, to fajnie się sprawdza w wygładzeniu, a tym samym pielęgnacji ust. Zapłaciłam za niego grosze. Nie chcąc się powtarzać po prostu odsyłam Was do postu, gdzie przybliżyłam działanie tego kosmetyku klik.


Apis Natural Cosmetics sprawił mi cudowną niespodziankę przesyłając produkty z najnowszej, śliwkowej linii. O masce i serum będziecie mogły poczytać już w przyszłym tygodniu, wówczas będę już po miesiącu regularnego stosowania i z przyjemnością opowiem Wam o efektach tej kuracji.


Jako, że kocham wszelkie mazidła do ust to przy jednej z wizyt w Rossmannie moją uwagę zwrócił olejek do ust z Eveline. Nie musiałam się długo zastanawiać nad jego zakupem, sama nie wiem kiedy wylądował w moim koszyku. A pomyśleć, że poszłam tylko po farbę do włosów. Z pędzlem było tak samo.


Apropo Rossmanna... Od długiego czasu polowałam na matujące pomadki Lovely. Po tym jak kupiłam odcień sweety, postanowiłam skolekcjonować całą gamę kolorystyczną i jak na złość nigdy nie mogłam dostać innego odcienia od tego, który już miałam. W końcu w zeszłym tygodniu udało mi się kupić dwa kolejne kolory - lovely lips i pink poison. Już nawet nie marzę, by znaleźć resztę, bo w tym moim Rossku dostawy mają chyba raz na pół roku.


Szminka Lily Lolo to moja wygrana w jednym z rozdań na instagramie. Nie biorę udziału w konkursach, zwyczajnie nie mam na to czasu, ale jak coś mnie najdzie, to czasem próbuję swoich sił. Nie pokładałam w nim zbyt wielkich nadziei, a jednak się udało, a ja stałam się w ten sposób szczęśliwą posiadaczką naturalnej pomadki w przepięknym kolorze Passion Pink.


Woda toaletowa Little Pink Dress o pięknym zapachu to prezent od teściowej. Mimo, że nie kupuję kosmetyków z Avonu, to jednak ich perfumy zawsze lubiłam - są wyraziste i stosunkowo długo utrzymują się na skórze. Na pewno będzie mi dobrze służył przez jakiś czas.


Moje pierwsze lakiery marki Semilac to również prezent od męża. Szukał innej marki, ale niestety w sklepie, w którym był ich nie otrzymał. W związku z tym zdecydował się kupić mi kilka kolorów Semilac, oraz top bez warstwy dyspersyjnej, którego szukałam do pyłków. To, jak wybrane kolory, czy efekty prezentują się na pazurkach mogłyście zobaczyć już tutaj i tutaj.

Mimo, że w zakupach kosmetycznych nie poszalałam, to jednak w książkowych owszem. Nie jest łatwo pracować w księgarni - zawsze znajdzie się tytuł, który zwróci moją uwagę tak mocno, że po prostu muszę go mieć. Tym sposobem w ciągu miesiąca uzbierał mi się niezły stosik. W tej chwili jestem w trakcie czytania "Za zamkniętymi drzwiami", resztę książek już przeczytałam i raz po raz będę wrzucała tutaj recenzję jednej z nich.


Muszę wspomnieć także o przepięknej kolekcji autorki Jodi Picoult, którą można nabyć w każdym kiosku. Co dwa tygodnie pojawia się nowy tytuł. Pierwszy tom kosztował ok 9zł, każdy kolejny ok 15zł. Piękne wydanie w twardej oprawie będzie stanowić wspaniały zbiór w mojej biblioteczce. Oby udało mi się uzbierać całość, bo jak zabraknie jakiegoś tutułu, to mogę stracić zapał.

To tyle z moich dwumiesięcznych nowości, gadżety, które widzicie na zdjęciach też do nich należą. Niedawno zrobiłam zamach na Pepco, gdzie uwielbiam kupować drobiazgi do domu. Nie ma tu ani jednej rzeczy, z której nie cieszyłabym się jak dziecko. Wszystkie mi się podobają, a jak się sprawdzą, to z czasem się okaże.

1 marca 2017

Kiedy zgasną światła zapanuje chaos - Black Out

Pamiętacie czasy czarno-białych ekranów telewizorów - ja pamiętam.. a pamiętacie brak łazienki, a zamiast niej wychodki poza domem - tak, jestem dinozaurem, bo to pamiętam. A czy pamiętacie te lata, kiedy w domu nie było prądu? - Ja nie, bo odkąd pamięć mnie sięga zawsze mieliśmy światło, lodówkę i pralkę. Nie mieliśmy komputera, telefonu, mikrofali itp. Teraz czasy są zupełnie inne, zdecydowanie bardziej komfortowe. Przyzwyczailiśmy się do elektroniki, która otacza nas z każdej strony. Na niej bowiem opiera się współczesny świat. A co by było, gdyby jej zabrakło? Jakby ktoś za pomocą czarodziejskiej różdżki wyłączył prąd na całym świecie? Na te pytania stara się odpowiedzieć Marc Elsberg w książce "Black out".


Jest zima i nagle w całej Europie następuje przerwa w dostawie prądu. Mimo zaawansowanej techniki, zdecydowanie się ona przedłuża i zaczyna rozpościerać się na coraz większy obszar.  Pierre Manzano - włoski informatyk podejrzewa atak terrorystyczny. Próbując pomóc, sam staje się podejrzanym. Zagadka ta przyciąga uwagę paparazich. Jedną z nich jest Lauren Shannon. W pewnym momencie drogi Manzana i Lauren krzyżują się, a próbując rozwiązać tą zagadkę narażają się na wiele niebezpieczeństw.Czy zdołają ocalić świat przed upadkiem?


"Black out" to niezwykła książka, która otwiera oczy na wiele spraw. Przyzwyczajeni do towarzystwa elektroniki, nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji jej braku. Cały świat, cała nasza egzystencja opiera się obecnie na niej. Ja sama zaczynając lekturę zaczęłam się zastanawiać nad tym problemem. Myślałam, że jak nie będzie światła, to będziemy sobie mogli pomóc świecami, nie będzie działała lodówka, to będziemy kupować jedzenie w niewielkich ilościach, aby zjeść to od razu, nie będzie telewizora, komputera i telefonu, to przynajmniej spędzimy więcej czasu razem, bez rozpraszania się. Okazało się, że długotrwały brak prądu doprowadza do wielu krytycznych sytuacji, a społeczeństwo jego pozbawione zaczyna żyć w chaosie.


"Black Out" to potężne tomisko mające 783 strony. Książka napisana jest jest przystępnym językiem. Akcja rozgrywa się w kilku miejscach na raz, poznajemy też wielu bohaterów. Nieraz się przez to gubiłam próbując dopasować jakąś konkretną sytuację, specjalizację do danej osoby, o której czytałam kilka rozdziałów wcześniej. Przybliżenie zasad i działania elektrowni nużyły mnie. Czułam się trochę jak na lekcji nielubianej przeze mnie w szkole fizyki. A może nie przepadam po prostu za długimi opisami?


Marc Elsberg w mistrzowski sposób zilustrował konsekwencje braku prądu na całym świecie. Udowodnił, że nasze społeczeństwo jest od niego uzależnione, bo kiedy gasną światła zaczyna panować chaos. Autor przybliża nam konkretne sytuacje, na które ja, myśląc o utracie zasilania, nawet bym nie wpadła. Brak prądu to nie tylko pozbawienie ludzkości światła, dostępu do mediów i urządzeń ułatwiających nam na co dzień egzystencję. Brak prądu to pozbawienie jej podstawowych środków do życia - wody, żywności, ogrzewania, paliwa, opieki medycznej... Brak prądu to ogromne straty w przemyśle, bo wyprodukowane towary znajdujące się w chłodniach się psują. Brak prądu to śmierć wielu zwierząt gospodarczych, np krów, bo mając ich setki, właściciel nie jest w stanie wydoić ich ręcznie. Można sobie tylko wyobrazić w jakich męczarniach umierają. Niesie to też ryzyko epidemii. Brak prądu, to śmierć wielu osób, które wymagają operacji, dializ, są podłączone do respiratora... Brak prądu to chaos i walka o przetrwanie, o każdy łyk wody, czy kęs chleba...

Po więcej przykładów odsyłam Was do książki.

Wydawnictwo : wab
Rok wydania : 2012
Ilość stron : 783
Oprawa : miękka
Cena detaliczna : 44,90 zł (w księgarniach ceny zaczynają się od 24 do 40 zł)